Ratownicy medyczni są u nas zatrudnieni nie na etatach, ale na samozatrudnieniu. Świadczą jednoosobową działalność gospodarczą. Warunki są fatalne, wielu z nich za ciężką pracę dostaje np. dwadzieścia kilka złotych za godzinę. A prowadząc działalność ratownik musi dodatkowo ponieść koszty tej działalności. Akcje takie jak lądowanie śmigłowca LPR na placu Konstytucji przejdą już do historii – mówi Salonowi 24 Jan Śpiewak, społecznik, lider stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa.
W Warszawie na pl. Konstytucji ląduje śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dlatego, że ponad połowa karetek nie wyjechała. Wszystko przez trwający protest ratowników medycznych. Mieszkańcy stolicy żartują, że w najbliższym tygodniu nie należy chorować. Ale już całkiem poważnie zdanie co do protestu jest podzielone. Bo z jednej strony można zrozumieć problemy pracowników ochrony zdrowia. Z drugiej ich zadaniem jest ratowanie życia?
Jan Śpiewak: To jest sprawa ciekawa na bardzo wielu płaszczyznach. Warto zaznaczyć, że ten strajk nie byłby w ogóle możliwy, gdyby ratownicy medyczni byli zatrudnieni na normalnych zasadach.
Przeczytaj:
"Mówienie o wojnie na granicy to nie przesada. Stan wyjątkowy to słuszna decyzja"
Bo nie mieliby powodu do strajku.
Nie chodzi o to, że byłoby im tak dobrze. Ale o to, że gdyby byli zatrudnieni na etatach, to biorąc pod uwagę zawód, który wykonują, nie mieliby prawa do strajku. A zorganizowanie strajku nielegalnego jest w Polsce bardzo trudne. Tymczasem ratownicy medyczni są u nas zatrudnieni nie na etatach, ale na samozatrudnieniu. Świadczą jednoosobową działalność gospodarczą. Warunki są fatalne, wielu z nich za ciężką pracę dostaje np. 20 złotych za godzinę. A prowadząc działalność ratownik musi dodatkowo ponieść koszty tej działalności. Jeszcze jedna rzecz – to nie jest protest wyłącznie warszawski. On odbywa się w całym kraju, w różnych miastach. Natomiast w stolicy jest on najbardziej nagłośniony. A akcje takie jak lądowanie śmigłowca LPR na placu Konstytucji przejdą już do historii.
Wspomina Pan o problemach bytowych ratowników, ale oni sami podkreślają, że nie chodzi im tylko o to. Kilka lat temu pracownicy pogotowia narzekali, że nie ma procedur walki z epidemią, na wypadek pojawienia się wirusa ebola (wtedy obawiano się, że zaraza z Afryki dotrze do Polski). W 2020 roku przyszedł COVID, znów ratownicy z nim musieli się zmagać. A do tego dochodzą często pojawiające się w mediach opisy agresji pacjentów wobec ratowników.
No tak, często zapomina się, że to ratownicy medyczni są na pierwszej linii frontu. To oni stykają się jako pierwsi na przykład z zakażeniami, epidemiami. Przykład mieliśmy podczas pandemii COVID-19. Tym bardziej skandalem jest to, w jakich warunkach są zatrudnieni.
Czy jest jakiś konkretny pomysł na naprawienie tej sytuacji?
Tu jest można powiedzieć pewien gorący kartofel przerzucany sobie przez różne ośrodki władzy. Bo rząd i ministerstwo zdrowia mogą dać środki. Ale z kolei już zarządzaniem zajmują się samorządy na szczeblu województwa. Czyli na przykład w Warszawie – marszałek z PSL. I przez lata mieliśmy do czynienia z przerzucaniem na siebie problemu. Teraz jest za późno. Sytuacja jest dramatyczna. I bez wątpienia musi być jakieś wspólne stanowisko rządu i samorządu, by tę sytuację poprawić. Jako kraj wydajemy najmniej na ochronę zdrowia. Wydatki na pensje pracowników ochrony zdrowia muszą wzrosnąć. Bo warunki, w jakich oni pracują, są barbarzyńskie. Chodzi też o interes nas wszystkich, bo jak napisałem w mediach społecznościowych, państwo z kartonu zabija. A niebawem mamy kolejną falę wirusa, podczas gdy nasz system jest w tragicznej sytuacji.
Przeczytaj też:
Rząd wprowadza stan wyjątkowy. "Odpowiedzialność za zabezpieczenie granic kraju i UE"
Prezydent podpisał. Mamy stan wyjątkowy
Prof. Bogdan Musiał: W Niemczech nie brak głosów, że wojna wybuchła przez Polskę
Ważna deklaracja Mularczyka. "Wrócimy do reparacji jeszcze w tej kadencji Sejmu"
Inne tematy w dziale Społeczeństwo