Campus Polska to pierwsza od dawna okazja, by zobaczyć czy opozycja potrafi jeszcze myśleć. Bo w ostatnich pięciu latach było z tym niestety bardzo słabo.
Opozycja wróci do władzy
Donald Tusk będzie jeszcze prezydentem, a Rafał Trzaskowski premierem. Katarzyna Lubnauer zostanie ministrą pracy i polityki społecznej, Michał Szczerba szefem dyplomacji, a Andrzej Rzońca prezesem NBP. Zaś Klaudia Jachira dokończy budowę CPK, a Kamila Gasiuk-Pihowicz lun Sławomir Nitras przetną wstęgi do pierwszych polskich elektrowni atomowych. A może podzielą się stanowiskami jakoś inaczej? Nie ma to w gruncie rzeczy aż tak wielkiego znaczenia. Liczy się coś innego. Nawet dla największych wyznawców tezy o „Kaczorze dyktatorze” nie ulega wątpliwości, że w Polsce dojdzie w ciągu najbliższych kilku lat do zmiany władzy.
Może stanie się to już przy okazji następnych wyborów. A może po jeszcze kolejnych. Ale w końcu się stanie i to w sposób najzupełniej demokratyczny (bo teza o „Kaczorze-dyktatorze” jest niczym więcej, jak wyssanym z palca straszakiem). A to oznacza to, że dzisiejsza opozycja wróci do władzy. I wtedy przyjdzie na nich moment próby. Wtedy los obywateli naszego kraju zależy od tego, co liberalna opozycja będzie miała w szufladach. Ale żeby mieć pełne szuflady, trzeba najpierw mieć coś w głowie. I tu zaczyna się poważny problem.
Czytaj:
PiS był przygotowany do władzy
Gdy PiS brał władzę w roku 2015 był do rządzenia dobrze przygotowaną formacją. Niektóre projekty rzeczy udało im się wprowadzić szybko: 500+, stawka godzinowa, obniżka wieku emerytalnego, wolne niedziele. Na niektóre (ograniczenie reprywatyzacyjnych patologii, progresja podatkowa) trzeba było poczekać aż do dziś, ale w końcu się wydarzyły. Wiele zaś ślimaczy się w tempie rozczarowującym nawet dla zdeklarowanych PiSowców (polityka mieszkaniowa, duże projekty infrastrukturalne).
Ale nawet zdeklarowani antyPiSowcy muszą w (coraz rzadszych niestety) chwilach szczerości muszą przyznać, że PiS po roku 2015 nie był kurczakiem biegającym bez głowy po całym podwórku. Tylko dojrzałą formacją polityczną próbującą prowadzić suwerenną politykę. Nie spadło to PiSowi z nieba. Tylko było efektem zbiorowego namysłu wielu kojarzonych z prawicą środowisk. Od klubów „Gazety Polskiej” po Klub Jagielloński. Od Instytutu Sobieskiego, po związek zawodowy „Solidarność”.
Co wyciąganie z szuflad opozycja?
A co wyciągnie z szuflad opozycja? Z tym jest niestety spory kłopot. Przez pierwsze lata środowisko Platformy Obywatelskiej w zasadzie nie prowadziło namysłu nad tym, jak powinien wyglądać ich pozytywny program rządzenia. To była sytuacja paradoksalna, bo oczywiście wśród liberalnych publicystów i intelektualistów była świadomość, że taki namysł trzeba prowadzić. Ale w praktyce jakoś tak nie wychodziło. Sam pamiętam, że jeszcze przed wyrzuceniem mnie z tygodnika „Polityka” w redakcji powstał pomysł na akcję pt. „Co po PiS?”. Zostałem wówczas poproszony o napisanie pierwszego tekstu na temat 500plus. Doradzałem w nim, by nie zwijać programu, ani nie psuć go wprowadzaniem żadnego kryterium dochodowego albo przymusu pracy dla beneficjentów. Potem był jeszcze jeden czy może dwa odcinki cyklu. I sprawa się rozmyła. Łatwy antyPiSizm zwyciężył na łamach tego coraz bardziej obsesyjnie antypisowskiego tytułu.
W innych środowiskach szeroko rozumianego antyPiSu było tak samo albo i gorzej. Bo opozycja zaczęła działać wedle prostego i wręcz automatycznego skryptu. Stworzyła sobie garść retorycznych pałek do walenia PiSu po głowie. Krzycząc na przemian, że (1) dyktatura, (2) polexit, (3) scenariusz grecki i bankructwo kraju, (4) prześladowania mniejszości. Etc. Naprzemienne sięganie po te pałki zastąpiło antypisowcom całą debatę o tym kim chcą być, gdy dorosną. Zwłaszcza, że w sprzyjających im mediach wyeliminowano lub wyciszono głosy odmienne. Efekt mamy dziś, gdy antyPiS bardziej przypomina pozamykaną sektę niż inkluzywną siłę polityczną, która byłaby zdolna przekonać do siebie więcej niż 30 proc. głosujących Polek i Polaków.
Szymon Hołownia zmienił całą grę
Dopiero pojawienie się ruchu Szymona Hołowni zmieniło trochę sytuację. Polska 2050 zaczęła bowiem gromadzić wokół siebie naturalną energię do politycznej zmiany. Co gorsza – dla Platformy – Hołownia zaczął coś konkretnego proponować. Campus Polska Trzaskowskiego (i Tuska?) jest właśnie próbą odpowiedzi na to zagrożenie. Nic dziwnego, że Hołownia wyczuł konkurencję i nie weźmie udziału w wydarzeniu, na którym Tusk i Trzaskowski będą się starali pokazać, że mają jednak mózg i chcę rozmawiać o sprawach ważnych.
Wyzwanie nie jest jednak łatwe. Bez wątpienie w Platformie przez lata wykształciło się przekonanie, że w polityce „wystarczy być”. Już w okolicach 2005 roku Tusk zrozumiał przecież, że zamiast proponować zmianę dużo wygodniej stanąć na pozycji obrońcy status quo. Bronić takiego społecznego ładu, który ukształtował się w wyniku polskiej transformacji. I mogąc dzięki temu liczyć na wdzięczność, wsparcie i zasoby (pieniądze, media) zwycięzców polskiej transformacji. Ubrać to wszystko w opowieść o tym, że się reprezentuje „Polskę otwartą, pozytywną, wykształconą i uśmiechniętą” (no bo co tu płakać, skoro się jest na szczycie?). W opozycji do „Polski wstecznej, zaściankowej i zaciętej”.
Etatyzm wraca do łask?
Świat się jednak zmienia. Wyzwanie rzucone neoliberalnemu status quo ze strony krytyków zastanego układu było realne. Nie tylko w Polsce. I pod wieloma względami tzw. populiści (od PiSu u nas po Trumpa w USA) zaproponowali realne zmiany społecznego ładu. I tak dochodzimy do fundamentalnego pytania: czy spadkobiercy elit spod znaku „wystarczy być” to zrozumieli?
Z tym jest różnie. Niedawno nawet liberalny londyński „Financial Times” przyznał, że administracja prezydenta Joe Bidena słusznie sięgnęła po rozwiązania pobudzania popytu rodem z pism Keynesa i naszego Michała Kaleckiego. Amerykańscy demokraci zawrócili w ten sposób z drogi, którą od początku lat 90. sami kroczyli. Ba, kroczył nią nawet sam Biden, który był jednym z bardziej radykalnych zwolenników wolnego rynku czy zwijania państwa dobrobytu. Teraz ten sam Biden ten wolny rynek próbuje kiełznać. Właśnie rozbudowując państwo dobrobytu. Oczywiście każdy, kto choć odrobinę zna się na amerykańskiej polityce wie, że Biden i jego ludzie zrobili to pod wpływem presji ze strony Donalda Trumpa. Który otworzył partię republikańską gospodarczo bardzo mocno na lewo.
Czy liberałowie mają mózg?
W Polsce liberałowie od Tuska, Trzaskowskiego czy nawet Hołowni będą mieli trudniej. PiS prowadzi bowiem dużo bardziej konsekwentną politykę od Trumpa i wiele rozwiązań (np. bidenowskie 500+) realizowanych teraz w Ameryce, my mamy od kilku lat. Jeśli więc robi to PiS, to w warunkach dominującego na opozycji automatycznego antyPiSizmu, polityczna siła odśrodkowa wyrzuca Tuska, Trzaskowskiego i innych w przeciwnym kierunku. Raczej w stronę „mentalnego Leszka Balcerowicza” – czyli powtarzania, że prospołeczna zmiana, którą zafundował nam Kaczyński jest podejrzana, niepotrzebna i szkodliwa. I że trzeba raczej równoważyć budżet, tamować inflację i deregulować gospodarkę. Co w obecnych warunkach ekonomicznych jest oczywiście przepisem na prawdziwą katastrofę.
Ale żeby to zrozumieć trzeba mieć właśnie mózg. Czy Tusk i Trzaskowski go mają? I w jakim jest stanie po latach (powiedzmy sobie szczerze) dość oszczędnego używania. Campus Polska to pierwsza od dawna okazja, by odpowiedzieć sobie na takie pytanie.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka