Paweł Fajdek ma w dorobku cztery tytuły mistrza świata w rzucie młotem. Ale dwóch startów na Igrzyskach Olimpijskich nie będzie dobrze wspominał, bo w obu konkursach odpadał już w kwalifikacjach. - Mocno wierzę, że w Tokio zła karta się odwróci i Paweł stanie na podium – twierdzi ojciec sportowca, Waldemar Fajdek.
Salon24.pl: - Odlicza pan już czas do konkursu rzutu młotem mężczyzn?
Waldemar Fajdek: - Myślę o tym, ale jeszcze ze spokojem. Do 2 sierpnia, a tego dnia odbędą się eliminacje, pozostało jeszcze trochę czasu. Na razie się nie denerwuję, choć pewnie im bliżej startu Pawła, tym emocje będą rosły.
Gdzie pan obejrzy występ syna?
W domu z bratem i jego dziećmi. Będzie głośno, gwarno i zrobimy wszystko, by nasza dobra energia dotarła do Pawła (śmiech)
Gdzieś w głębi pana duszy nie czai się strach, że podobnie jak na poprzednich dwóch Igrzyskach – w Londynie w 2012 roku i w Rio de Janeiro cztery lata później, Paweł zakończy swój udział w zawodach już na poziomie kwalifikacji?
Oby nie! Zresztą wierzę, że do trzech razy sztuka i teraz wreszcie uda mu się spełnić marzenia. Paweł zdaje sobie sprawę z wielkiej presji jaka na niego spadnie, ale moim zdaniem jest świetnym lekkoatletą i da sobie z nią radę. Paweł jak mało który sportowiec zasłużył na olimpijski medal, bo choć jest najmłodszym mistrzem świata w historii, a w sumie cztery razy był najlepszy na świecie, to odnoszę wrażenie, że jest niedoceniany.
Dlaczego na dwóch poprzednich Igrzyskach Pawłowi nie wyszło?
O ile porażkę w Londynie można w jakiś sposób tłumaczyć debiutancką tremą, to do dziś syn nie wie, dlaczego nie wszedł do finału w Rio. Nie był zmęczony, czuł się dobrze. Zapewniał, że przygotowania wyglądały tak samo, jak do zawodów, w których zwyciężał. Cóż, sport jest pełen niewytłumaczalnych sytuacji...
Rozmawiał pan z Pawłem? Jak się czuje w Japonii?
Ostatnio nie. Nie chcę mu zawracać głowy. Niech się w spokoju przygotowuje do zawodów. Pogadaliśmy tuż po tym, jak dotarł do miejsca zakwaterowania. Paweł był potwornie zmęczony. Miał za sobą w sumie 25. godzinną podróż. Najpierw 11 godzin w samolocie do Azji, potem siedem godzin na lotnisku w Tokio, bo tyle zajęły te wszystkie procedury covidowe, a na dokładkę kolejne sześć godzin podróży autokarem do bazy. Kiedy zapytałem syna o formę, odpowiedział krótko – jest dobrze!
Dlaczego Paweł wybrał akurat tak trudną dyscyplinę, jak rzut młotem?
Chciałem, żeby był kolarzem! Sam ścigałem się na rowerze i marzyłem, żeby synowie poszli w moje ślady. Ale ani Pawłowi, ani jego bratu to się nie spodobało. Wtedy do akcji wkroczyła ucząca Pawła WF-u w szkole podstawowej Jola Kumor, która zaczęła go namawiać na spróbowanie sił w rzucie młotem. Po dwóch latach wreszcie jej się udało i Paweł w wieku 12 lat poszedł na trening. Kiedy po zajęciach wrócił do domu, to bardzo poważnym tonem oznajmił, że właśnie tą dyscypliną chce się zajmować w życiu. Miał wówczas 12 lat! Natomiast drugi syn Dawid potrenował z rok i dał sobie z tym spokój.
Podobno najwierniejszym kibicem Pawła jest jego córka?
To prawda Laila ma sześć lat i ogląda każde zawody z udziałem taty. Mają bardzo dobry kontakt. Kiedy była młodsza, to nie mogła zrozumieć dlaczego Pawła tak często nie ma w domu, płakała, tęskniła za nim. Teraz już rozumie, że tata jest w pracy. Wiadomo, że jeśli Paweł przywiezie z Japonii medal, to zadedykuje go Laili.
Rozmawiał Piotr Dobrowolski
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Sport