Trwa sezon urlopów. W mediach niemal codziennie możemy usłyszeć o utonięciach w polskim Bałtyku. O odpowiedzialności, a raczej jej braku porozmawialiśmy z Apoloniuszem Kurylczykiem zarządzającym WOPR w województwie zachodniopomorskim. - Największym problemem jest to, że my, jako naród, nie mamy kultury do korzystania z obszarów wodnych – mówi Salon24.pl szef ratowników.
Dawid Sieńkowski (Salon24.pl): Z jakimi sytuacjami najczęściej ratownicy WOPR spotykają się w wodzie?
Apoloniusz Kurylczyk (dyrektor WOPR Województwa Zachodniopomorskiego): Ratownik ma różne przygody, ale myślę, że największym wyzwaniem jest brak świadomości ryzyka u ludzi, szczególnie po alkoholu. Tu są różne pomysły naszych rodaków, zwłaszcza mężczyzn. Przykładowo znalezienie na środku toru wodnego na Odrze, gdzie pływają statki, faceta w majtkach w kółeczku dziecięcym, z którego jeszcze schodzi powietrze. W dodatku kompletnie pijanego. Takie zdarzenie mieliśmy kilka lat temu i zapadło mi to w pamięć.
Albo wyciąganie osoby wiszącej na ostrogach, która nie radzi sobie z wielkimi falami. Ratownicy podpływają, a mężczyzna, od którego czuć woń alkoholu i słychać problemy ze składnią, mówi, że „trochę odpocznie i wróci”. Ostatnio inny mężczyzna – chyba nie do końca znający ryzyko, które wiąże się z wpadnięciem do falującego morza – wraz z kilkuletnim dzieckiem, które na pewno nie potrafi pływać, też spacerował sobie po ostrogach. To tego typu przypadki.
Co jest większą plagą – alkohol czy nieodpowiednio mierzone siły na zamiary i brak umiejętności pływackich?
Jedno i drugie, ale myślę, że największym problemem jest to, że my, jako naród, nie mamy kultury do korzystania z obszarów wodnych. Idziemy w kierunku, że muszą być zakazy, musi być wszędzie czerwona flaga, musi być 50-60 ratowników, którzy zabezpieczają dany obszar. Szczególnie w większych miejscowościach, takich jak Kołobrzeg. Na przykład w Holandii podobne tereny są zabezpieczane przez zespoły góra kilkunastoosobowe. Tam działa grupa interwencyjna, która udziela pomocy osobom, które rzeczywiście pomocy potrzebują, czyli toną.
U nas brak świadomości powoduje, że wchodzimy do wody, gdy są wielkie fale, przy czerwonej fladze, na plaży niestrzeżonej, ponieważ jest myślenie, że „nikt nas nie będzie za to karcił”. A później właśnie w miejscu niestrzeżonym trzeba interweniować, biec po kilkadziesiąt/kilkaset metrów i rzucać się do wody osobie na ratunek.
To więc dwie rzeczy – przecenianie własnych możliwości względem warunków i alkohol. Przez to mamy bardzo dużo zdarzeń, a część z nich, niestety, kończy się tragicznie. W tym, oczywiście, królują mężczyźni, bo 90-95 proc. przypadków utonięć, to właśnie mężczyźni. Ryzykują, twierdzą, że nic im się nie stanie, a często także spożywają napoje alkoholowe.
Czytaj także:
Jak to wygląda na plaży? Na urlopach wczasowicze piją dużo alkoholu. Bijatyki, awantury – czy w takich sytuacjach ratownicy też interweniują?
Jeżeli chodzi o bijatyki i awantury, to na szczęście ja o tym przynajmniej ostatnio nie słyszałem. Jeśli się zdarza, to powinna na miejscu interweniować Policja.
Niestety, jest spożywanie alkoholu. A to nie alkohol zabija, tylko decyzje po spożyciu alkoholu są tragiczne w skutkach. Hamulcem powinno być otwarcie piwa. Otworzyłem piwo, czyli nie wsiadam do samochodu, nie wchodzę do wody, bo jestem odpowiedzialny, jestem ojcem i daje przykład dzieciom, że urlop może wyglądać inaczej. Można działać aktywnie: pobawić się z dziećmi na plaży, popływać z dziećmi, a nie leżeć i pić piwo.
Na pewno zdarza się, że plażowicze nie słuchają poleceń ratowników. Co wtedy? Powiadomienie Policji? A może jest coś na wzór środków przymusu bezpośredniego w WOPR?
Nie ma możliwości, aby wprowadzać coś na zasadach środków przymusu bezpośredniego. To krótka droga i do niczego dobrego nie prowadzi. Ja chcę rozmawiać, edukować, przekazywać informacje. Nie skłaniałbym się absolutnie do używania siły fizycznej.
Jeżeli polecenia ratowników WOPR nie przynoszą skutku, to można wywiesić czerwoną flagę, zawiadomić odpowiednie służby i czekać aż te służby zaprowadzą porządek na plaży.
Może słyszał pan o wydarzeniu z plaży w Mielnie sprzed kilku dni, gdzie para uprawiała seks, co nie spodobało się innym plażowiczom i wywołało konflikt. Często zdarzają się takie sytuacje – uprawianie seksu na plaży i – co za tym idzie – awantura?
Nie. Przyznam, że nie miałem czasu tego specjalnie śledzić ani mnie to szczególnie nie interesowało. Myślę, że takie sytuacje mają miejsce na plaży, ale w godzinach nocnych. Nas, jako ratowników, powinno interesować, czy wiąże się to z ryzykiem tonięcia czy nie. A często wiąże. Ostatniego wieczoru sobotniego były cztery interwencje w środku nocy w różnych miejscach. Ratownicy wodni musieli ratować osoby przed utonięciem. Ludzie nie mają świadomości, że następnego dnia mogą spać sobie do 13:00, a zespół ratowniczy w nocy musi się zbierać i wchodzić do wody, a rano stawić się na kąpielisku.
Polecamy:
Inne tematy w dziale Rozmaitości