Nad trenerem reprezentacji Włoch Roberto Mancinim w komplementach rozpływa się cała Europa. Że taki szczupły, elegancki, dostojny, a przede wszystkim, że z plejady gwiazd potrafił stworzyć kolektyw. Umiał przekonać piłkarzy z mocno wybujałym ego, by własne boiskowe interesy i interesiki poświęcili dla dobra drużyny.
Italia przez lata, nawet, kiedy zdobywała tytuły mistrzów świata w 1982 czy 2006 roku, postrzegana była jako drużyna stosująca catenaccio, czyli przede wszystkim skupia się na obronie i czeka na błąd rywala, który z chirurgiczną precyzją zamienia na bramki. Mancini zmienił to włoskie DNA.
Squadra Azzurri 2021 to ekipa grająca z polotem, ofensywnie, nie czekająca na to co zrobi przeciwnik, tylko sama dyktuje warunki gry. W zespole brylującym na Euro nie ma jednej wiodącej postaci, jak choćby Paolo Rossi w 1982 roku. Jest grupa piłkarzy, z których każdy może wziąć odpowiedzialność za wynik na swoje barki. Selekcjoner drużyny znad Tybru na tyle skutecznie trafił do głów zawodników, że wszyscy, cała kadra, czy to gracze z podstawowej jedenastki czy rezerwowi, czują się jednakowo ważni i potrzebni.
Euro 2020. Włochy - Hiszpania. Już dziś mecz 1/2 finału
Roberto Mancini podczas mistrzostw Europy przeżywa najlepsze dni w trenerskiej karierze. A przecież w zawodzie pracuje od 2001 roku (wtedy objął Fiorentinę) i ma w dorobku choćby trzy mistrzostwa Włoch z Interem Mediolan, czy triumf w Premier League z Manchesterem City.
Pamiętam Manciniego z boiska, z dwumeczu w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z Legią Warszawa w 1991 roku. U nas po bramce Dariusza Czykiera triumfowali warszawianie. Jednak nikt im nie dawał szans na utrzymanie korzystnego rezultatu w rewanżu. Tymczasem po dwóch cudownych zrywach młodziutkiego Wojtka Kowalczyka Legia prowadziła w Genui 2:0. Ostatecznie skończyło się na 2:2. Mancini, którzy duet napastników Samdorii tworzył z Luką Viallim trafił na 1:2 i wywołał awanturę z naszym bramkarzem Maciejem Szczęsnym. Kiedy Włoch po zdobyciu bramki chciał wyciągnąć piłkę z siatki Legii, odepchnął golkipera. Szczęsny nie zastanawiał się długo, tylko walnął rywala, tak że ten zobaczył numer buta. Oczywiście czerwona kartka i Polacy kończyli w dziesiątkę, a na bramce awaryjnie musiał stanąć obrońca Marek Jóźwiak. To wtedy Maciej Szczęsny nazwał Manciniego „małym Hitlerkiem”. Włoch był mistrzem boiskowej symulki i prowokacji. Za żadne pieniądze świata, wtedy 30 lat temu nie przypuściłbym, że „wyrośnie” z Roberta tak znakomity trener.
Czy na tyle dobry, by poprowadzić Italię do złota mistrzostw Europy? 32 mecze bez porażki i 13 zwycięstw z rzędu mówią same za siebie. Będę niesamowicie zdziwiony, jeśli Włosi potkną się w półfinale na chimerycznej Hiszpanii. No, ale zdziwiony byłem również, gdy boiskowy chuligan przemienił się w wybitnego trenera...
Piotr Dobrowolski
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Sport