Katastrofa w Smoleńsku wydarzyła się ponad 11 lat temu, ale wszystko wskazuje na to, że tupolewizm na najwyższych szczeblach ma się w Polsce wciąż dobrze. Po tym, jak miało dojść do złamania procedur podczas lotu prezydenta z Lubina, tragedią omal nie skończyła się inna sytuacja.
Andrzej Duda był na pokładzie samolotu, którego załoga - według ustaleń WP - popełniła szereg błędów i do ostatniej chwili walczyła o bezpieczne lądowanie. Do zdarzenia miało dojść w trakcie kampanii wyborczej w czerwcu 2020 roku.
Lądowanie prezydenta w Lublinie. Omal nie doszło do tragedii
Załoga, która miała lądować na lotnisku w Lublinie, według raportu z incydentu, była niedoświadczona w lotach tego typu. LOT w ogóle nie przewidział szkoleń z zakresu lotów specjalnych dla swoich pilotów. Ci, którzy pilotowali samolot z prezydentem na pokładzie, nigdy nie obsługiwali lotów o takim statusie.
WP donosi, że piloci podczas lądowania w Lublinie złamali procedury bezpieczeństwa. Z raportu, do którego dotarł dziennikarz portalu wynika, że załoga doprowadziła do szeregu błędów, które mogły zakończyć się tragicznie.
Polecamy:
Samolot z prezydentem ledwie wylądował w Lublinie. „Taki trochę Smoleńsk”
Wiadomo, że piloci, którym za kilka dni kończyły się uprawnienia, zbyt gwałtownie zniżyli pułap samolotu i niewłaściwie ustawili moc silników. Załoga w niewłaściwym momencie wypuściła klapy, a do lądowania podeszła ze zbyt dużą prędkością.
„Samolot nie miał na wysokości 500 stóp (152 metry) spełnionych parametrów, które pozwoliłyby przeprowadzić w bezpieczny sposób procedurę lądowania”. A mimo to piloci wylądowali. - Włączyło im się widzenie tunelowe: zobaczyli pas i chcieli już tylko wylądować za wszelką cenę - powiedzieli doświadczeni piloci w rozmowie z WP.
- Taki trochę Smoleńsk - ponuro skwitował jeden z nich.
MD
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Polityka