Mateusz Kijowski napisał list otwarty do Adama Michnika. Porównuje się w nim do białoruskich działaczy opozycyjnych. Pisze, że nie ma za co żyć, i że redaktor naczelny "GW" dał jego twarz na okładkę gazety, ale nie chciał go zatrudnić.
Michnik nie znalazł czasu dla Kijowskiego
"Drogi Adamie" - zwraca się Kijowski po imieniu do Michnika. W sarkastycznym tonie zauważa, że szef "Gazety Wyborczej" nie znalazł czasu, by się z nim spotkać.
"Wierzę, że wartości, które spowodowały, że się spotkaliśmy i polubiliśmy, nadal są dla nas obu ważne. Co prawda rok temu napisałeś, że nie znajdziesz w najbliższym czasie okienka, żeby ze mną porozmawiać, ale to na pewno wynikało z Twojego napiętego harmonogramu w obronie polskiej demokracji i wolnych mediów".
Dawny szef KOD wypomina, że przemawiając w obronie białoruskiego opozycjonisty, Romana Protasiewicza, Michnik nie zauważa tego, co się dzieje w Polsce, gdzie "toczy się walka o praworządność, o wolność, o demokrację" i gdzie też protestujący przeciwko władzy liczą na jego wsparcie.
Nosiliście mnie niemal na rękach
"Z tego powodu zostałem oskarżony przez podległą reżimowi prokuraturę. Zostałem oskarżony o przywłaszczenie kilkudziesięciu tysięcy złotych i o poświadczenie nieprawdy w dokumentach finansowych. Zostałem skazany nie za przywłaszczenie, ale za te nieszczęsne dokumenty – sąd I instancji uznał, że nic nie przywłaszczyłem. Wczoraj odbyła się apelacja. Twoja Gazeta nie była zainteresowana, co się dzieje ze mną, którego kiedyś niemal nosiliście na rękach" - pisze Kijowski.
Przeczytaj: Jest ważny wyrok ws. faktur Kijowskiego z KOD
Jak zauważa, gdyby był na Białorusi, skazano by go z fikcyjnych powodów na więzienie w obozach pracy. Jak twierdzi, oskarżono go dlatego, że miał czelność wystąpić przeciwko władzy.
"Kiedyś wielu chciało stać obok mnie. Robili sobie ze mną zdjęcia i walczyli, kto będzie stał bliżej mnie w obiektywach kamer. Dziennikarze bili się o wywiad ze mną. Dzisiaj nikt nie jest zainteresowany rozmową" - żali się.
Nie mam za co żyć
Kijowski pisze do Michnika, że szanuje jego dokonania z czasów PRL-u i działania w obronie opozycjonistów w całym świecie.
"Mam jednak jedno pytanie – czy zawsze stajemy w obronie wartości uniwersalnych? Czy może są osoby, które celowo wykluczamy z przestrzeni publicznej?" - zauważa.
Dalej wspomina, że nie ma za co żyć. "Jako przyjaciel na pewno jesteś zainteresowany co się u mnie dzieje. Otóż od czterech lat nie mogę znaleźć żadnego źródła utrzymania. Wysyłam liczne zgłoszenia do pracy w obszarach, w których przez lata pracowałem, a także na stanowiska, do których większość z nas ma kwalifikacje, jak kasjer, kierowca, kurier – nie otrzymuję żadnej odpowiedzi. Bo odważyłem się wystąpić przeciwko władzy" - pisze.
Zatrudniliście Maleszkę, a mnie nie
"Ty wiesz, czym jest wilczy bilet. Wiesz, bo Twoja Agora zatrudniła Lesława Maleszkę, kiedy udowodniono mu współpracę ze służbami PRL-u" - uderza w czułe miejsce naczelnego "GW". Dalej ujawnia, że starał się o pracę w "Gazecie", ale jej nie dostał. "Wobec mnie nie znaleźliście tego poziomu współczucia czy zrozumienia. Wspólny przyjaciel rozmawiał jakieś trzy lata temu o możliwości zatrudnienia mnie u Was z Jarkiem Kurskim (pracowałem w Gazecie w latach 1991-1994). Nie dało się. Moja twarz na całą pierwszą stronę GW z 19 grudnia 2015 – pokazana w grafice powyżej – nie ma tu nic do rzeczy" - robi aluzję do okładkowego wywiadu.
"Nie dało się. Co robić? Są sprawy ważne i ważniejsze. Jak widać do tych drugich się nie zakwalifikowałem" - kończy list uwagą, że Michnik nie odpowiedział mu na prywatny list, dlatego zdecydował się opublikować list otwarty.
ja
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Polityka