- Szef zapytał, czy mogę robić przy ciałach covidowych. Myślałem, że tych ciał nie można wyjmować z worków, ale przełożony powiedział, że każdy mniejszy zakład na życzenie klienta myje, ubiera i maluje, a nasz dostaje dodatkowe ciała z tzw. przerzutek – mówi Roman, który przez trzy miesiące szykował do pochówku zmarłych zarażonych koronawirusem.
W kwietniu 2020 roku Ministerstwo Zdrowia wydało rozporządzenie określające sposób pochówku zmarłych ze stwierdzonym koronawirusem. Zgodnie z opublikowanymi obostrzeniami, ciało zaraz po śmierci powinno zostać zapakowane w szczelny worek i trafić bezpośrednio do trumny. Pracownicy zakładów pogrzebowych podczas transportu zwłok powinni być odpowiednio zabezpieczeni i zdecydowanie odstąpić od standardowych procedur mycia, ubierania oraz okazywania ciała ze względu na zbyt duże ryzyko zarażenia.
Żeby przekonać się, jak rozporządzenie resortu funkcjonuje w praktyce, wystarczy zadzwonić do pierwszego lepszego zakładu pogrzebowego.
- Dzień dobry, pomagam w organizacji pogrzebu osoby zmarłej na covid. Wiem, że bliskim zależy na tradycyjnym pochówku. Chcą, żeby ciało było umyte i ubrane. Zajmujecie się tym?
- Wie pani, o tych rzeczach przez telefon nie rozmawiamy. Tylko tu, na miejscu.
- Ale nie wiem, czy jest sens przyjeżdżać.
- Jest, jest. Mamy otwarte do 20, dogadamy się.
Czytaj też: Oliwia robi biżuterię ze szczątkami zmarłych. Klientów nie brakuje
Pan Roman jeszcze do niedawna był pracownikiem niewielkiego zakładu pogrzebowego w Warszawie. Przez trzy miesiące za drobną dopłatą mył, ubierał i malował ciała zarażone koronawirusem. Oto jego historia.
50 zł za ryzyko
Roman nigdy nie myślał o branży funeralnej. Przed pandemią prowadził mały lokal gastronomiczny, który jak tysiące podobnych miejsc przegrał walkę z koronawirusem. Mężczyzna nie wybrzydzał, jeśli chodzi o nową pracę. W styczniu odpowiedział na ogłoszenie małego zakładu pogrzebowego i został przyjęty na stanowisko „żałobnika”. Miał zajmować się transportem zwłok, obsługą ceremonii pogrzebowych i szykowaniem zmarłych do ostatniego pożegnania. Przez pierwsze dni uczył się postępowania z ciałami- jak myć, by były czyste, jak ubierać, by nie uszkodzić i jak malować, by wyglądały ładnie.
- Gdy wszystkiego się nauczyłem, szef zapytał, czy mogę robić przy ciałach covidowych. Myślałem, że tych ciał nie można wyjmować z worków, ale przełożony powiedział, że każdy mniejszy zakład na życzenie klienta myje, ubiera i maluje, a nasz dostaje dodatkowe ciała z tzw. przerzutek- mówi Roman i wyjaśnia- Przerzutki covidowe to taki proceder polegający na współpracy domów pogrzebowych. Nasz zakład był dogadany z dużym zakładem, który ze względu na renomę i częste kontrole sanepidu nie zajmował się myciem i ubieraniem zmarłych z koronawirusem, ale kasy nie chciał tracić. Pracownicy, zamiast odmawiać klientom, mówili: "My się tym nie zajmujemy, ale proszę pojechać pod ten adres". Wtedy ciało było „przerzucane” do nas. Klient płacił znacznie wyższą stawkę za ryzyko, a szefostwo odpalało część tej stawki dużemu zakładowi za narajenie klienta. Jak to się mówi win-win.
Mężczyzna zgodził się na propozycję szefa. Za przygotowanie do pochówku jednego ciała zarażonego koronawirusem dostawał 50 zł ekstra. Jego pensja wynosiła około 3500 zł, więc przy wielu „covidowych” zleceniach można było dociągnąć do czwórki.
- Strach był, bo te ciała trafiały do nas prosto ze szpitala. W podwójnych workach jeszcze z cewnikami, wenflonami i innymi rurkami. To wszystko trzeba było wyjąć, a dziury zabezpieczyć. Gardło, odbyt, nos- wszędzie wkładasz ligninę, żeby nic się nie lało. Potem myjesz, ubierasz i malujesz. Starasz się jak najszybciej- mówi Roman i dodaje, że czasem szybko się nie dało. Jak wtedy, gdy syn 80-latki uparł się, że matka ma być elegancko uczesana. A kobieta ostatnie tygodnie spędziła w szpitalu. Włosy miała splątane i brudne. Roman na rozczesywaniu ich spędził kilka godzin.
- W takie dni bardzo się bałem wracać do żony i dzieci. Chciałem odejść, ale nie miałem gdzie. Po trzech miesiącach dostałem drugą propozycję pracy, gorzej płatną, ale nie wahałem się ani chwili. Lepiej pracować z żywymi i dla kilku groszy się nie narażać- kwituje.
Walka o klienta
- Praca przy zmarłym zarażonym covid-19 nigdy nie powinna odbywać się w ten sposób- komentuje Adam Regiel specjalista z Polskiego Centrum Szkolenia Funeralnego i współautor książki „Bez strachu. Jak umiera człowiek”. - Wirus przenosi się drogą kropelkową, a pracownik zakładu pogrzebowego ma do czynienia z wydzielinami z organizmu. Maseczka i rękawiczki to nie jest zabezpieczenie. W przypadku jakiegokolwiek kontaktu z ciałem należy mieć na sobie kombinezon ochronny, maskę i specjalistyczne rękawiczki, a miejsce przygotowania powinno zostać odkażone i naświetlone lampami wirusobójczymi- mówi.
Adama Ragiela kilkukrotnie proszono o przygotowanie ciała osoby chorej na covid do pochówku. Zgadzał się, gdyż były to balsamacje- zabiegi polegające na wypompowaniu krwi z ciała i napełnienia go formaldehydem (substancją konserwującą). Jak wyjaśnia specjalista, podczas balsamacji ciało podlega wewnętrznej i zewnętrznej dezynfekcji, a wirusy zostają zneutralizowane i rodzina może choć przez chwilę, z zachowaniem odpowiedniego dystansu zobaczyć zmarłego w trumnie. Jak podkreśla ekspert, zabieg, by był bezpieczny, musi obyć się z zachowaniem najwyższych standardów sanitarnych. Ze względu na wyspecjalizowany charakter balsamacji niewiele zakładów ma go w ofercie.
- Pandemia spowodowała, że jeśli czegoś nie ma w ofercie albo po prostu zakład nie może się czegoś podjąć, to jest to ukrywane przed klientem- mówi. - Rozpoczęła się walka o zlecenia i ta walka niekiedy przybiera bardzo nieetyczny wymiar. Niedawno skontaktowała się ze mną kobieta, która właśnie pochowała męża. Zakład pogrzebowy, zamiast powiedzieć, że nie ma wolnych terminów, zaproponował pochówek aż dwa tygodnie po śmierci. Było to tym bardziej karygodne, że firma nie dysponowała odpowiednim miejscem do tak długiego przechowywania zwłok. Kobieta po dwóch tygodniach zobaczyła zmarłego w stanie rozkładu. To była dla niej powtórna trauma i coś, czego nie mogła sobie wybaczyć.
Kryzys w branży
Mateusz Szulc, właściciel Warszawskich Domów Pogrzebowych, nie ma wątpliwości, że pandemia spowodowała kryzys w branży.
- Każdy myśli, że zakłady zarabiają na pandemii, ale to nieprawda- mówi. - Zarobek zakładów rośnie przy organizacji dużych, tradycyjnych pogrzebów, gdy klienci wykupują wieńce lub zamawiają oprawę muzyczną. To właśnie te dodatkowe usługi są najbardziej opłacalne. W ciągu ostatniego półtora roku odnotowaliśmy wzrost zgonów w kraju, ale wystawne pogrzeby zastąpiły kameralne, nierentowne ceremonie. W konsekwencji pracy jest więcej, a zarobków mniej. Duże zakłady jakoś to udźwignął, ale te mniejsze mogą mieć poważne problemy, a w konsekwencji przyjmować zlecenia, które narażają ich pracowników na niebezpieczeństwo.
Podobnie jak Adam Ragiel, Mateusz Szulc uważa, że część zakładów woli przytrzymać klienta za wszelką cenę, niż zaproponować rozwiązanie oferowane przez konkurencję. Jednym z takich rozwiązań i jednocześnie alternatywą dla tradycyjnego pożegnania jest zdaniem Szulca prezentacja multimedialna. Choć rodzina nie widzi ciała w trumnie, podczas pogrzebu wyświetlane są zdjęcia z życia osoby zmarłej, a w głośnikach płynie jej ulubiona muzyka. Taki rodzaj pożegnania także łagodzi ból związany ze stratą.
- Nie twierdzę, że każdego klienta da się przekonać do bezpiecznego pochówku - mówi Szulc. - Niedawno trafił do nas mężczyzna, który upierał się, by ciało jego żony, mimo stwierdzonego koronawirusa, zostało przygotowane do pogrzebu w tradycyjny sposób. To była młoda kobieta, zmarła podczas kwarantanny. Mąż nie widział jej od wielu tygodni i nie mógł pogodzić się z tym, że więcej nie zobaczy. Po mojej kategorycznej odmowie, powiedział, że idzie szukać zakładu, który zgodzi się umyć, ubrać i okazać ciało najbliższym. Nie chcę tego oceniać. Świadomość, że nie zobaczy się bliskiego albo że zostanie on pochowany jeszcze w szpitalnym odzieniu, jest traumatyczna. Jednak rolą pracownika zakładu pogrzebowego jest złagodzenie tej traumy poprzez empatyczne wysłuchanie klienta i zaproponowanie mu tego, co najbardziej odpowiada jego potrzebom. Pandemia nauczyła mnie, by tłumaczyć klientom, że istnieją obostrzenia, których nie przeskoczymy ze względu na nasze wspólne bezpieczeństwo, ale możemy zrobić wszystko, by zapamiętali bliską osobę, taką, jaka była za życia.
Marianna Fijewska
Inne tematy w dziale Rozmaitości