W wyniku ogromnego pożaru w krakowskim archiwum Na Załęczu mogło spłonąć 98 proc. dokumentów. Co gorsza, nie były one digitalizowane. Prezydent Jacek Majchrowski odniósł się do spekulacji i liczy na odtworzenie wielu jednostek archiwalnych.
Miesiąc temu rozprzestrzenił się ogień w nowoczesnym archiwum, oddanym do użytku w 2018 roku. Budynek Na Załęczu w Krakowie posiadał - według urzędników - doskonałe zabezpieczenia antypożarowe i został zbudowany w oparciu o nowoczesną konstrukcję. Strażacy zostali zmuszeni do kilkudniowej, nierównej walki z żywiołem. Wciąż nieznane są przyczyny pożaru. Wiadomo natomiast, że straty będą potężne - już na zdjęciach widać było spopielone teczki i kartki, służby wynosiły rozpadające się dokumenty.
Archiwum miejskie mieściło ponad 20 km akt - meldunków, kart dowodów osobistych, fotografie, własnoręcznie pisane życiorysy, paszporty - najstarsze powstały jeszcze przed II wojną światową, największa część obejmuje okres po 1990 roku.
- Jak ustaliliśmy, 2/3 zasobu archiwalnego stanowiły dokumenty meldunkowe oraz karty dowodów osobistych. Dla osoby nieznającej się na archiwistyce brzmi to tajemniczo. Są to jednak bardzo ważne, unikatowe dla historii miasta dane, na podstawie których można odtworzyć ciągłość osiedlania się, zameldowania oraz życia mieszkańców Krakowa - czytamy w tekście na portalu krowoderska.pl.
Według autora analizy, Wojciecha Muchy, miasto mogło bezpowrotnie stracić m.in. dokumenty należące do Stanisława Lema, Marka Grechuty, Wisławy Szymborskiej i zwykłych mieszkańców Krakowa. - W Archiwum Urzędu Miasta Krakowa znajdowały się 483 metry bieżące kopert dowodów osobistych wydanych przez byłe Komendy Miejskie i Powiatowe Milicji, a także 378 metrów bieżących kopert osób zmarłych, wystawione przez urzędy dzielnicowe oraz Urząd Miasta Krakowa. Dowody sprzed roku 1980 miały zostać zachowane na zawsze (kategoria dokumentów A), a te wydane przed 2010 rokiem miały pozostawać w archiwum minimum 50 lat - napisał.
Jacek Majchrowski uspokajał opinię publiczną, chwaląc strażaków za to, że udało się uratować ok. 600 kg akt. Doniesienia o pożodze 98 proc. zawartości archiwum prezydent Krakowa ocenił jako "niezweryfikowane".
- Takie rzeczy nie powinny mnie już dziwić, ale jednak… W weekend w Internecie pojawiła się niesprawdzona informacja, że w miejskim archiwum spłonęło 98 proc. dokumentów. Jestem zdziwiony, że tak bezkrytycznie krakowskie media przekazały tę informację w świat, nie próbując jej nawet zweryfikować u źródła - ubolewał samorządowiec.
- Prawda jest taka, że póki nie będzie zgody na wejście do budynków (w tej chwili biegli wydali bezwzględny zakaz ze względu na stan obiektów), nikt nie wie, ile dokumentów zostało bezpowrotnie zniszczonych, a ile uda się odzyskać - tłumaczył Majchrowski i załączył zdjęcie z akcji ratunkowej pozostałych po pożarze dokumentów. Na fotografii widać, że już w jednym pomieszczeniu zniszczenia są ogromne.
Mimo standardu digitalizowania dokumentacji w archiwach, nie zrobiono tego. Oznacza to, że dokumenty spalone lub zniszczone w wyniku akcji gaśniczej przepadną na zawsze. Urzędnicy magistratu wprost odpowiedzieli na pytanie Onetu: - Urząd nie ma obowiązku digitalizowania dokumentów archiwalnych i jej nie wykonał.
Według rzeczniczki Majchrowskiego Moniki Chylaszek, trudniej będzie odtworzyć starsze dokumenty, większe szanse są na odzyskanie tych, powstałych w ostatnich latach. Obecnie akta znajdują się w katowickim Archiwum Państwowym, gdzie trwa procedura ich ratowania w zamrażarkach.
Dlaczego archiwum, kosztujące ponad 17 mln złotych, spłonęło? - System alarmowy się włączył. Straż została powiadomiona. Wygląda na to, że ten system gaszenia żelowo-proszkowy, również zadziała. Natomiast jest pytanie, dlaczego on sobie nie poradził z ogniem. Tego nie wiemy. Na to pytanie odpowie ekspert z zakresu pożarnictwa - wyjaśniał Dariusz Nowak, rzecznik magistratu.
GW
Inne tematy w dziale Rozmaitości