Mija miesiąc, odkąd władzę w Birmie przejęli wojskowi. Opór społeczeństwa jest dla nich zaskoczeniem, odpowiadają na niego eskalacją przemocy.
"Rozprawimy się z wami nie tylko dlatego, że to jest nasz obowiązek, ale ponieważ to kochamy! - krzyczał w niedzielę przedstawiciel policji do tłumu zebranego w dzielnicy Sanchaung w Rangunie. - Każdy, kto będzie teraz na zewnątrz, zostanie zabity!".
Pucz w Birmie wybuchł 1 lutego 2021 r.
Ostrzeżenie, które relacjonował reporter portalu Frontier Myanmar, nie przestraszyło członków Komitetu Strajku Generalnego Narodowości, reprezentujących grupy etniczne w Birmie, ani mieszkańców Sanchaung. W rejonie tamtejszej ulicy Bagayar doszło do najbardziej intensywnych starć policji z protestującymi przeciwko wojskowemu zamachowi stanu.
Demonstrujący z żółtymi kaskami budowlanymi na głowach stawiali barykady z miejskich kontenerów na śmieci. Policja atakowała granatami hukowymi, gazem łzawiącym i gumowymi kulami, metodycznie spychając ludzi w boczne uliczki. Użyto również ostrej amunicji.
"Ludzie mieli rany postrzałowe, problemy z oddychaniem, mamy wielu rannych" - mówi PAP lekarz z jednego z ranguńskich szpitali, który posługuje się pseudonimem Aye, co oznacza "spokojny". "Mamy też ofiary, to najgorszy dzień od początku puczu" - dodaje.
Policja strzelała do tłumu m.in. na 62. i 66. ulicy w Mandalaj, drugim po Rangunie największym mieście Birmy. "Strzelali do ludzi, którzy po prostu byli na ulicy. Widziałem policjanta, który z ciężarówki zastrzelił, mierząc w głowę, mężczyznę na motocyklu" - powiedział naoczny świadek portalowi Frontier Myanmar. Według informacji portalu o g. 17.30 na rogu 35. i 76. ulicy od strzału w głowę zginęła na miejscu kobieta.
"Podobno zabierali kogo popadnie na 66. ulicy i strzelali do przechodniów. Nigdy czegoś takiego nie widziałem - mówi PAP Soe Lwin, mieszkaniec Mandalaj. - Protesty są w większości pokojowe, policja chce nas po prostu zastraszyć".
W mieście Monywa, położonym ok. 130 km na zachód od Mandalaj, gdzie protestujący utworzyli "ludowy zespół administracyjny", sfilmowano funkcjonariuszy po cywilnemu bijących ludzi metalowymi prętami. Aresztowano tam m.in. szefów dziennika "Monywa Gazette" i "Hakha Times".
Przedstawiciele ONZ potwierdzili w niedzielę 18 ofiar śmiertelnych, a Frontier Myanmar 16 zabitych przez policję. Był to najbardziej krwawy dzień od 1 lutego, gdy na polecenie dowódcy armii gen. Min Aung Hlainga aresztowano przywódców rządzącej partii Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD) pod zarzutem fałszerstw wyborczych.
W wyborach z końca 2020 r. związana z armią Unia Solidarności i Rozwoju (USDP) uzyskała zaledwie 6,9 proc. miejsc w parlamencie. Wojsko, zwane Tatmadaw, które według konstytucji ma gwarantowane 25 proc. mandatów poselskich, oskarża zwycięską partię o oszustwa wyborcze.
"Pierwsze dni po zamachu były spokojne, byliśmy wciąż w szoku, że armia się zadecydowała na przewrót - mówi Soe Lwin, przedsiębiorca z Mandalaj. - Potem zaczęły się strajki studentów, lekarzy i pracowników państwowych w ramach obywatelskiego sprzeciwu".
3 lutego strajk rozpoczął personel 70 szpitali w kraju. Protestujący organizowali się m.in. wokół grupy Ruch Obywatelskiego Sprzeciwu 2021 na Facebooku. Przez kolejne dni do protestu przyłączali się urzędnicy i pracownicy państwowych spółek. 5 lutego strajk ogłosili nauczyciele.
W tym czasie birmański reżim wojskowy na zmianę blokował i przywracał internet, gdzie organizowali się protestujący. Gest rebeliantów z amerykańskiego filmu "Igrzyska śmierci" - trzy złączone palce uniesionej dłoni - stawał się symbolem oporu przeciw puczowi w Birmie.
9 lutego w stolicy kraju, Naypyidaw, postrzelono w głowę Mya Thwe Khine - 20-letnią kobietę, która była pierwszą ofiarą śmiertelną przewrotu. Trzy dni później na ulice największych miast Birmy wyszły setki tysięcy protestujących. 22 lutego w kraju odbył się strajk generalny, a 25 lutego Facebook zablokował strony i grupy należące do armii. W niedzielę 28 lutego liczba aresztowanych od początku przewrotu przekroczyła 1300 osób.
"Tatmadaw nie spodziewała się takiego oporu społeczeństwa, zwłaszcza młodych ludzi" - mówi PAP anonimowo zagraniczny ekspert wojskowy, który wykładał na birmańskich uczelniach wojskowych. "Ostatnia eskalacja jest próbą sił. Wiele zależy od tego, jak zachowają się sami oficerowie. Wojsko tylko z zewnątrz wydaje się monolitem" - zauważa źródło PAP.
Tuż po "krwawej niedzieli" major policji z jednostki wywiadowczej w Rangunie Tin Min Tun zrezygnował z funkcji. "Nie chcę służyć obecnemu reżimowi wojskowemu" - tłumaczy, cytowany przez portal Myanmar Now. Portal ten przekazał decyzję wojskowego w nagraniu wideo umieszonym na Facebooku. "Dlatego dołączyłem do ruchu obywatelskiego sprzeciwu. Jeśli ten reżim wojskowy utrzyma się przy władzy, nie osiągniemy tego, co chcemy, przez następne 20-25 lat. Tylko znów przegramy" - podkreślił.
Myanmar Now zwraca uwagę, że major jest jak na razie najwyższym rangą oficerem policji, który wystąpił przeciw reżimowi. Tin Min Tun wezwał policjantów do "podjęcia decyzji, którą uważają za właściwą". "Chcę również powiedzieć swoim dzieciom i innym członkom rodziny, aby zachowali spokój. Nie rozmawiałem z nimi o tej decyzji. Podjąłem ją, bo nie mogłem dłużej kontrolować swoich uczuć" - dodał.
Frontier Myanmar informuje, że w poniedziałek protestujący wrócili na ranguńskie ulice i ustawiają barykady, policja odpowiada gazem łzawiącym. Pod więzienie Insein w Rangunie przychodzą rodzice i krewni aresztowanych.
BG
Inne tematy w dziale Polityka