Nareszcie – chciałoby się rzecz. Sejm niemal jednomyślnie przegłosował rodzącą się w bólach ustawę o morskich farmach wiatrowych na Bałtyku.
- Proces legislacyjny był przeprowadzony przy zapewnieniu pełnej transparentności, odbyły się dwukrotnie szerokie konsultacje społeczne oraz wielomiesięczne uzgodnienia międzyresortowe – przekonywał niedawno w rozmowie z nami wiceminister środowiska i klimatu Ireneusz Zyska, który w rządzie odpowiada za odnawialne źródła energii.
Dlaczego czas jest tu tak kluczowy? Otóż jak zawsze – chodzi o pieniądze, a konkretnie o system wsparcia. W pierwszej fazie będzie ono dotyczyło 5,9 GW mocy na morzu, ale złożenie wniosków w Urzędzie Regulacji Energetyki jest konieczne do końca marca, a projekty jeszcze muszą potem zostać zatwierdzone w Brukseli. Takie wejście do systemu jest możliwe do końca pierwszego półrocza zgodnie z unijną dyrektywą RED II, która zakłada, że później wsparcie OZE ma być oparte na konkurencyjnym systemie aukcyjnym (pierwsza aukcja wówczas odbędzie się w 2025 r.). Pierwsze wiatraki na polskiej części Morza Bałtyckiego mają się zacząć kręcić już w 2024 r. Czasu więc naprawdę jest niewiele.
Jak przypomina PAP w ustawie ma zostać zapisany specjalny podatek od morskich farm wiatrowych, ponieważ nie podlegają opodatkowaniu podatkiem od nieruchomości. Podstawą opodatkowania będzie moc zainstalowana danej farmy, stawka opodatkowania będzie iloczynem tej mocy w megawatach i kwoty 23 tys. zł.
Branżowe stowarzyszenie Wind Europe szacuje potencjał całego Bałtyku w kontekście morskich farm wiatrowych na 83 GW, a Komisja Europejska nawet na 93 GW (to dokładnie dwa razy tyle ile wynosi dziś łączna moc polskich instalacji energetycznych ze wszystkich źródeł). Co to oznacza? Że w perspektywie 2050 r., czyli roku, w którym UE chce osiągnąć neutralność klimatyczną, mogą wspólnie zbudować te kraje, które mają dostęp do Morza Bałtyckiego.
Karolina Baca-Pogorzelska
Komentarze
Pokaż komentarze (15)