- Była to decyzja wynikająca z prawa, a nie polityki - tłumaczy Julia Przyłębska w wywiadzie udzielonym dla "Sieci". Prezes TK odniosła się do masowych protestów Strajku Kobiet po orzeczeniu zaostrzającym prawo aborcyjne.
Zdaniem Julii Przyłębskiej, zniesienie przesłanki dotyczącej usuwania ciąży w przypadkach ciężkich i nieodwracalnych wad płodu była podyktowana literą konstytucji, a nie motywami politycznymi. Gdyby sędziowie jeszcze raz przeanalizowali wniosek posłów już po ogólnopolskich strajkach - w jej przekonaniu - orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego by się nie zmieniło.
- Jedyne, co liczy się w tym gmachu, niezawisłym od polityki, odpornym na wszelkie presje i naciski, jest Konstytucja RP, wiedza prawnicza i sumienia sędziów – wszystkich sędziów, bo nie jest to Trybunał Julii Przyłębskiej, ale niezależny Trybunał Konstytucyjny składający się z 15 niezawisłych sędziów - przekonywała braci Michała i Jacka Karnowskich.
- Zaskarżono ustawę, która już funkcjonuje w systemie prawnym i zgodnie z przepisami właściwy w sprawie był także skład pięcioosobowy. Prezes Trybunału ma jednak możliwość, by […] skierować ją od razu do rozpatrzenia przez pełny skład. Tak właśnie uczyniłam − przypomniała prezes Trybunału Konstytucyjnego.
- Mamy konkretne przepisy konstytucji o ochronie godności człowieka, ochronie życia i sędziowie musieli odpowiedzieć na pytanie, czy ten konkretny przepis ustawy jest z nią zgodny. To było prawnicze rozstrzygnięcie, a nie działanie wynikające z analizy politologicznej czy politycznych kalkulacji - wyjaśniła Przyłębska.
Orzeczenie ograniczające legalność aborcji - ogółem wady letalne u dzieci stanowią ok. 97 proc. spośród wszystkich usuwanych - wzbudziło ogromne emocje. Lewicowe aktywistki, zwolennicy aborcji na życzenie, ale też zerwanego kompromisu i przeciwnicy rządu Zjednoczonej Prawicy wyszli na ulice mimo pandemii koronawirusa. Jedną z najbardziej krytykowanych osób w Polsce stała się Przyłębska.
- Ujawniło się potężne napięcie społeczne, nastąpił wybuch, którego nikt się nie spodziewał. Można też stwierdzić, że odsłoniła się przykra prawda o części świata kultury, mediów i nauki. Nie potrafię ukryć zażenowania na wspomnienie pani profesor literaturoznawstwa, która w sposób ekstremalnie wulgarny wyrażała swoje emocje - stwierdziła prezes TK.
Wielu krytyków wyroku Trybunału wskazało na celowość podjęcia decyzji ws. zgodności prawa aborcyjnego z konstytucji w chwili, gdy nadeszła druga fala pandemii koronawirusa.
- Na żadnym etapie nie dostosowujemy naszego orzekania do nastrojów społecznych ani do sytuacji politycznej. Takich rozważań i decyzji w ich wyniku nie ma. Tak jak wszystkie sądy, wydajemy wyroki, gdy odpowiednie procedury są wypełnione i jesteśmy gotowi orzekać. Ani wcześniej, ani później - odparła Przyłębska.
- Mówienie o jakimkolwiek intencjonalnym wyznaczeniu terminu jest nieporozumieniem. (...) Termin został wyznaczony na dzień, w którym można było z czystym sumieniem, z najlepszą wiedzą prawniczą, wyjść na salę rozpraw, podjąć decyzję i ogłosić wyrok - podkreśliła.
Jak dodała, feministki zaatakowały ją oraz męża ambasadora RP w Niemczech Andrzeja Przyłębskiego bardzo mocno, to również działacze pro-life od 2017 r. nie szczędzili jej cierpkich słów i porównań.
- Wtedy demonstrowali przede wszystkim obrońcy życia, którzy - wspominam to ze smutkiem - też nie przebierali w środkach. Porównywano mnie do Hitlera, uważano, że mam krew na rękach, bo w ich ocenie sprawa była rozpatrywana zbyt długo - zaznaczyła prezes Trybunału Konstytucyjnego.
W ocenie Przyłębskiej, przeciwnicy orzeczenia ws. aborcji posuwają się do zastraszania rodziny na co dzień mieszkającej w Berlinie, a także utrudnianie normalnego życia. - Są to brutalne próby wpływu na moje zachowanie, organizację prac Trybunału Konstytucyjnego. To ingerencja w moją niezawisłość i niezależność - poinformowała.
- Przed domem, w którym mieszka mój mąż, ambasador RP w Niemczech, prof. Andrzej Przyłębski, bojówki zorganizowały demonstracje z rzucaniem petard na podwórko, wylewaniem śmierdzących substancji. Próbowano nieprawdziwymi donosami nastawić przeciwko nam sąsiadów i okolicznych sprzedawców, restauratorów. Bezskutecznie, bo ludzie nas znają i lubią, spokojnie wyjaśniliśmy im charakter sprawy - opisała Przyłębska.
- Jednej z sąsiadek powiedziałam: "dobrze, że nie zna pani języka polskiego, bo byłaby pani zawstydzona, że można się takim językiem w miejscu publicznym posługiwać". Mój mąż ocenił, że to taki rynsztok językowy, że trudno by go było nawet przetłumaczyć na niemiecki - podkreśliła prezes Trybunału Konstytucyjnego.
GW
Inne tematy w dziale Polityka