Wykluczyć, oskarżyć, skazać i rozstrzelać - następny! Twitter czy szerzej internet, to specyficzna przestrzeń, która coraz rzadziej jest źródłem informacji. Częściej staje się polem bitwy, z którego trudno zejść bez odniesionych ran. Zbyt rzadko myślimy o tym, że w swojej masie możemy wyrządzić ludziom nieodwracalne krzywdy. Nieproporcjonalne do ich przewin.
Nie ma nic złego w krytyce, gdy ktoś sobie na nią zasłużył, ale sieć to kula śniegowa, której nie można powstrzymać. Feruje wyroki, stawia przed plutonem egzekucyjnym, a później bez wahania naciska na spust. Komentarze często wykraczają poza ramy krytyki, szybko przechodzą w hejt, przed którym ofiary linczu nie są w stanie się obronić.
Wystarczy cień winy, aby wywołać lawinę oskarżeń
Lincz - wykonanie kary śmierci przez tłum krótko po wzbudzającym silne emocje zdarzeniu.
Miałem kilka dni odpoczynku od mediów społecznościowych i czas na przemyślenia. Nie ukrywam, że to mój przykład skłonił mnie do obserwacji i refleksji. Nic nie znacząca sprawa - obiektywnie ważna tylko dla mnie, moich bliskich i pracodawcy - okazała się najważniejsza dla tysięcy użytkowników internetu. Ważniejsza od stanu wyjątkowego, meczu Polski z Anglią i wielu innych istotnych wydarzeń. Popularności mogli mi pozazdrościć prezydent, premier, prezes Jarosław Kaczyński. Już kilka lat jestem aktywnym użytkownikiem mediów społecznościowych, regularnie atakowanym za swoją pracę, to przez jedno lub drugie plemię, ale aż takiej "miłości" nigdy nie zaznałem. Każdy chciał wyprowadzić choć jeden cios, choć raz kopnąć, i będzie to jeszcze długo trwało.
Natomiast ja nie o tym. Około trzech lat temu miałem depresję, straciłem pracę, byłem na skraju załamania, miałem myśli samobójcze i gdyby taka "popularność" spotkała mnie wtedy, to możliwe, że teraz bym nie pisał tych słów. Najprościej nie popełniać błędów, nie wygłupić się czymś, nie mieć nic na sumieniu, nie pić, nie ulegać pokusom. Choć nawet tego nie trzeba, bo wystarczy cień winy, anonimowe oskarżenie, które może się potwierdzić lub nie, ale nic już nie powstrzyma tysięcy nieskazitelnych osób, aby wydać wyrok i rozstrzelać w mediach społecznościowych.
Wystarczy jedna popularna osoba publiczna, lub portal, który rozpocznie nagonkę, a za nią pójdą tysiące użytkowników internetu, Twittera, Facebooka i innych społecznościówek.
Przeczytaj inne teksty Marcina Dobskiego:
Skutki internetowej nagonki mogą być tragiczne
Ostatnio pośmiewiskiem stała się na Twitterze - chyba już była - dziennikarka kilku różnych mediów, która być może cierpi na jakąś dolegliwość, być może przeżyła jakąś traumę, po której już się nie podniosła. Nie jestem specjalistą, nie przesądzam, ale od kilku lat trudno jej reakcje uznać za racjonalne. Jej wpisy są znane, co bardziej aktywni użytkownicy ją kojarzą, dlatego zablokowali jej dostęp do swoich profili, aby unikać zwarcia. Widocznie była anonimowa dla dziennikarzy sportowych i kibiców, bo ci mieli całodniowy ubaw okładając ją ze wszystkich stron. Postronni obserwatorzy apelowali, aby już dać jej spokój, ale tak się nie stało. Co jeśli kobieta ma np. depresję, a internetowe tsunami, z którym się zderzyła, doprowadzi ją na skraj przepaści, w którą skoczy?
Kilka dni wcześniej swoje w mediach i w mediach społecznościowych dostała znana piosenkarka, która prowadziła samochód po wypiciu dużej ilości alkoholu. Miała jechać zygzakiem. To inna sytuacja, bo pijany kierowca to potencjalny morderca na drodze, więc należy mu się fala krytyki, ale najlepiej gdy konsekwencje wyciągnie wymiar sprawiedliwości.
Inaczej skutki nagonki mogą być tragiczne. Tak było w przypadku ówczesnej wiceminister sprawiedliwości Moniki Zbrojewskiej, przed którą kariera stała otworem. Blisko sześć lat temu została zatrzymana przez policję, gdy pod wpływem alkoholu prowadziła auto. Ta sprawa odbiła się wielkim echem w mediach i w mediach społecznościowych, a odwołana minister nie wytrzymała tego psychicznie. Przedawkowała leki, którymi się zatruła, i w konsekwencji zmarła w wyniku wielonarządowej niewydolności.
Więcej szczęścia miała inna kobieta. Przejdźmy z polityki do sportu. Pewnie nie znacie szkockiej piłkarki nożnej Leigh Nicol. Jej świat zawalił się kilka lat temu, gdy napisał na Instagramie do niej mężczyzna z informacją, że w sieci znalazł intymne zdjęcia i filmy z piłkarką w roli głównej. Były zapisane w "chmurze", do której ktoś się włamał, a później materiały umieścił w serwisach dla dorosłych. Choć minęło już kilka lat, to zawodniczka nadal otrzymuje niemoralne propozycje i musi czytać niestosowne komentarze. Nicol zmaga się z depresją. Straciła na wadze, przez rok nie grała w piłkę, miewała myśli samobójcze. Dziś walczy o powrót do dawnego życia. Przyznała, że wszystko mogło skończyć się tragicznie, gdyby nie bliscy i terapia.
Media społecznościowe, a szczególnie Twitter, stały się prokuratorem, sędzią i katem w jednym. A co jeśli pomylą się lub kogoś naprawdę zabiją? Nic. Zrobią to samo z kolejną osobą.
Marcin Dobski
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka